Rozmowa. Pieniądze
W Nowy Rok wkroczyłam jak zawsze pełna optymizmu i zapału do pracy. Już dawno zaniechałam tak nam bliskiego kwękania, użalania się i doszukiwania dziury w całym. No bo co też może mi ta postawa przynieść, jak tylko – nerwicę i wrzody. A system zdrowia mamy jaki mamy, zatem lepiej ten przybytek omijać wielkim łukiem.
W temacie mojego zapału do pracy, pomyślałam sobie, że jako osoba bądź co bądź publiczna i przy tym parająca się słowem, powinnam zrobić coś dla bliźnich w kwestii kultury, a konkretnie – kultury słowa. Nie ma co ukrywać, stan naszej kultury słowa jest zbliżony do stanu systemu zdrowia, ale w przeciwieństwie do tego ostatniego – problemu kultury słowa nie da się ominąć szerokim łukiem. Czy warto podejmować ten trud? Zapyta zapewne wielu z Państwa. Tak, bezapelacyjnie – warto! Człowiek pragnący zasługiwać na miano kulturalnego, musi mówić poprawnie, bo mówienie poprawne jest jednym z najważniejszych elementów jego duchowości i znacząco wpływa na sposób oceniania go przez innych. Musi także pisać poprawnie. Niestety coraz więcej ludzi tzw. kultury, nie ma kultury słowa. I o zgrozo, mimo swojego skłócenia z gramatyką – zalewają media wynurzeniami tekstowymi, ogromem wynurzeń słownych – mimo wszystko zrozumiali przez swoich obserwatorów – taki błąd następnie ewoluuje i mamy to co mamy.
Zdając sobie sprawę, że im sprawniejszy język, tym nasz kontakt z innymi ludźmi jest skuteczniejszy i łatwiejszy – nie zapominajmy bowiem, że podstawowym narzędziem naszego funkcjonowania w społeczeństwie jest właśnie język – postanowiłam porozmawiać o tym z Prezydentem. Jak wiadomo – warto rozmawiać. Nie ukrywam, że do odbycia tej rozmowy, zachęciła mnie prostota skontaktowania się z głową państwa (udało się rosyjskim komikom i to dlaczego i mnie ma się nie udać) – niestety utknęłam już na samym początku – wciąż było zajęte. Tak się teraz nad tym zastanawiam czy droga kontaktu przez kancelarię, była rzeczywiście tą drogą od kuchni... W każdym razie szczęśliwie za to dodzwoniłam się do kolegi – ma na nazwisko Cesarz – jakby na to nie patrzeć, rozmowa przeniosła się na arystokratyczne salony. Podyskutowaliśmy sobie żywo i do syta: o kłamliwych i manipulacyjnych zachowaniach językowych naszej wspólnoty moralnej (kolega – zagorzały radykał) i o fałszowaniu obrazu rzeczywistości wpływającej na degradację języka i naruszanie naszej myślowej przyzwoitości (ja – realistka). Jak już sobie przedyskutowaliśmy ten temat, rozmowa jakoś tak płynnie przeszła na temat pieniędzy. Raczej nie powinno to dziwić, w obecnej dobie szalejącej inflacji, każdy chcąc nie chcąc, myśli o forsie. Pytanie tylko, czy są to myśli „szalejące” czy „spokojne”. Ja z Cesarzem mamy myśli „spokojne” w tym temacie – przede wszystkim jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami kotów (kolega jeszcze dodatkowo i psa) i „doceniamy dobre elementy swojej rzeczywistości”. Że co, proszę?! – zakrzyknie teraz, wielu z Was. Zapewniam, że nie oszalałam. Jedynie postanowiłam skorzystać z rad Adama Glapińskiego, prezesa Narodowego Banku Polskiego, który powiedział, że należy zacząć żyć pełnią życia, chłonąć każdą chwilę i doceniać dobre elementy swojej rzeczywistości, a nie tylko gderać na drożyznę i potem się dziwić, że nie ma się pieniędzy. Pan Prezes w dalszej części swoich odkrywczych myśli był uprzejmy dodać, że jeżeli odczuwamy brak miłości, a w pobliżu nie ma nikogo atrakcyjnego (wygląda na to, że nieatrakcyjny nie ma prawa do miłości) komu moglibyśmy zaufać, to powinniśmy sobie kupić kota lub psa. Taki zwierzak bardzo uspokaja. Analizując wypowiedź Prezesa – była ona częścią wypowiedzi dotyczącej gospodarki, należy mniemać, że kupno zwierzaka równa się końcowi problemów finansowych. Proste jak drut... ale chyba nie tak do końca. Syty kot, sytego pana z sytym kontem; to nie to samo co kot pana z debetem na koncie. Niby niewiele, ale robi różnicę.