Idiota. Czytelnik

Autor: 
Katarzyna Redmerska

Pewna pisarka w przypływie szczerości (a nawet nadszczerości) wyznała, że „literatura nie jest dla idiotów”, a jej czytelnicy są podobni do niej, bo to prawdziwi intelektualiści. Słowa, powiedzmy to sobie szczerze – mocne w swojej wymowie – wzbudziły niemałe poruszenie. Mną osobiście ta wypowiedź nie wstrząsnęła, przyzwyczaiłam się do, nazwijmy to dyplomatycznie: „odkrywczych” przemyśleń owej literatki. Jednakże to, że nie jestem wstrząśnięta, nie oznacza, że nie jestem zmieszana. Jako koleżanka po fachu – mniej utytułowana i ze znacznie „skromniejszą” fryzurą – zwyczajnie, po ludzku, wstyd mi przed czytelnikami. Na spotkaniach autorskich często poruszamy ten temat, obracając go w żart, ale niesmak pozostaje.
Wracając do literatki, wskazała m.in. że „żeby czytać książki trzeba mieć jakąś kompetencję, trzeba mieć pewną wrażliwość, pewne rozeznanie w kulturze”, dodała także: „piszę swoje książki dla ludzi inteligentnych, którzy myślą, którzy czują, którzy mają jakąś wrażliwość. Uważam, że moi czytelnicy są do mnie podobni, piszę jakby do swoich krajanów”. Prawdziwa jazda bez trzymanki, przyznacie Państwo. Chwali się szczerość, jaką pisarka prezentuje, ale czasem naprawdę warto zanim otworzy się usta, przypomnieć sobie powiedzenie, że milczenie jest złotem.
„Nadszczera” pisarka nieświadomie stworzyła neologizm (czyt. innowacja językowa), która w tym przypadku jest wyrażeniem zróżnicowanego stosunku mówiącego do otoczenia – w tym przypadku podzielonego na idiotów i nie idiotów.
Pozwolą Szanowni Czytelnicy, że pochylę się nad tematem „czytelnika-idioty”. Jest to intrygujące zagadnienie, które myślę, warte jest analizy. Kim zatem jest „czytelnik-idiota”? Należałoby w pierwszej kolejności zgłębić pojęcie idioty. Według definicji, idiota to upośledzona umysłowo osoba; zatem człowiek chory. Nie sadzę jednak, by literatka takiego „idiotę” miała na myśli. Są w końcu pewne granice…Zatem może mowa tutaj o osobach zwyczajnie głupich – z niedostatkiem rozumu przejawiającym się brakiem bystrości. Chyba też nie. Zatem o tych bez wykształcenia, niezainteresowanych gromadzeniem wiedzy, skupionych na sobie – ale pytanie, czy dyplom uczelni wyższej automatycznie pozbywa głupoty i mobilizuje do czytania książek? Osobiście znam kilku rasowych dyplomowanych „analfabetów”. No właśnie – analfabetyzm, to jest chyba słowo-klucz. „Czytelnik-idiota” to ktoś nie znający liter, a zatem pozbawiony umiejętności polegającej na łączeniu ich ze sobą i układaniu w słowa, a następnie zdania, które ze zrozumieniem sobie przyswoi i co najważniejsze – zrozumie. Jeżeli sięga po książkę, to musi być idiotą (głupim), chyba, że robi to celem wykorzystania jej w innym celu niż czytanie, na przykład na podpałkę bądź podkładkę pod talerz, szklankę etc. Owszem, są jeszcze książki z obrazkami, ale pisarka, jeszcze się za taką twórczość nie zabrała. Oj, wygląda na to, że nasza bohaterka, chyba troszkę się zagalopowała. Chęć bycia liderem w szokowaniu słowem, wymknęła się, zdaje się, spod kontroli. A może…a może tak właśnie miało być. Może to przemyślany wybieg PR – wybitny polski poeta Adam Mickiewicz, powiedział, że skandal jest potrzebny, by znaleźć szerszy oddźwięk dla głoszonej sprawy, Otóż to, pisarka głosi dużo spraw – idiota się tym nie interesuje, a głupi nie pojmuje.

Wydania: