Do trzech razy sztuka. Podejście drugie - czyli Mietek Kowalcze w cyklu: tygodniowe lektury
Największy problem co tydzień? Co wybrać jako "Lekturę" na najbliższe siedem dni. Bo przecież tytułów starszych, nowych i najnowszych mnóstwo, a do końca projektu w "Gazecie Prowincjonalnej" jeszcze długa droga. Skorzystajmy dzisiaj, jak to już było w przypadku "Zjawy", z tej zewnętrznej inspiracji (od piątku, 1 kwietnia, w kinach), że możemy zestawić ze sobą tekst książki z jego nowiutką filmową adaptacją. I tak zrobimy. Po raz drugi w tym cyklu. Przedostatni. Jeszcze dodatkowo z takim ograniczeniem, biorącym się z doświadczenia z tej rubryki: jako że przy zestawianiu książki M. Punke z filmem A. Inarritu czytelnicy "Lektur" upomnieli autora za zbyt daleko idące sugestie, dzisiaj tylko jedno napomknienie o filmie - usłyszane od samego Amosa Oza w wywiadzie z Michałem Nogasiem. Pochwalił on mianowicie Natalie Portman (debiut reżyserski, wsparty zdjęciami Sławomira Idziaka) za upór i konsekwentne dążenie do osiągnięcia zamierzonego efektu: otóż reżyserka "Opowieści o miłości i mroku" pracowała nad scenariuszem i samym filmem cierpliwie przez osiem lat. Pełny szacunek. Jak się film udał? Sprawdźcie, proszę, osobiście. Tutaj jedynie kilka zdań "zachętki" o tematach, sposobie układania opowieści, wreszcie o tym, dlaczego to, zgodnie z podtytułem, powieść autobiograficzna. I tym razem spróbuję bez spoilerowania. Po kolei. Autobiografia. Tak, taka jak lubimy. Obszerna, różnorodna, pełna znakomitych fragmentów, bo z jednej strony mnóstwo anegdot osobistych, biorących się z rodzinnych doświadczeń, z drugiej zaś dynamiczny obraz budowania izraelskiej/hebrajskiej państwowości - tutaj także bogato zaprezentowanej poprzez przedstawianie osób i osobowości (osobliwości), starć pomysłów, idei i rozwiązań. Ba, jasnego dostrzegania a później opisu - bez poprawności politycznej i przemilczania - niezliczonych prowokacji najpierw Anglików, później różnego typu fanatyków. Z tych sfer Amos Oz gładko przechodzi do zaprezentowania tych przestrzeni własnych doświadczeń, które zbudowały go jako pisarza. A jest ich tak naprawdę bez liku. To dlatego też dodaje bezpieczny podtytuł całości - powieść - bo może sobie wtedy pozwolić na fikcję, uruchomienie takich źródeł, które mogą uzasadniać się jedynie wyobraźnią. Bogatą wyobraźnią. Zapewne przeczytaliście w zapowiedziach wznowionego wydania książki (w związku z premierą filmu), że mama opowiada Amosowi niezwykłe baśnie i że na nich w sporej mierze bazuje scenariusz filmu Natalie Portman, i to prawda. Opowiada zresztą nie tylko ona, przed swoją przedwczesną, tragiczną śmiercią, ale są one rzeczywiście niezwykłe, różnorodne, trudne, wreszcie niebagatelnie dające do myślenia. Przy tak bogatych inspiracjach pisarstwo Amosa Oza, teraz wsparte filmem, musi być zauważone. Co też zrobiliśmy. Jako uzupełnienie dorzućmy drobniejsze, szczegółowe "zachętki". Pierwsza dla mężczyzn - warto przemyśleć, a może i spróbować wprowadzić w praktykę sugestie dziadka autora na temat tego, jak uzyskuje się powodzenie u kobiet. To niezwykle proste. Druga, ogólniejsza - dotyczy ludzkiej przyjaźni z książką. Wypowiada ją mama Amosa, a autor "Jak uleczyć fanatyka" jest jej zwolennikiem do dziś. Na czym polega? Na prostym, aczkolwiek przekonującym stwierdzeniu, że w odróżnieniu od bardzo wielu tak zwanych okoliczności tylko książka nie zdradza człowieka. O czym także przekonujemy się co tydzień w "Lekturach".
Amos Oz, Opowieść o miłości i mroku. Tłum. Leszek Kwiatkowski. Wydawnictwo MUZA SA, Warszawa 2005.