Muza Geniusza prowincjonalizmu - czyli Mietek Kowalcze w cyklu: tygodniowe lektury

Od pewnego czasu jako swoistą sensacyjkę wymienialiśmy informację o tym, że tłumaczenie kafkowskiego "Procesu" to nie jest dzieło Bruno Schulza. Tylko jego znajomej, narzeczonej, dziewczyny. Skąd się wzięła ta wiadomość? Pozostałość po kolejnym sezonie ogórkowym? Otóż nie. Takie stwierdzenie, mam nadzieję potwierdzone historycznie, spotkamy w czasie lektury książki Agaty Tuszyńskiej "Narzeczona Schulza". Od razu też drobne sprostowanie. Józefa Szelińska - bohaterka książki - przyznaje się do współtłumaczenia, nie do wyłączności. To zresztą niejedyne odkrycie, niejedyna teza związana z poznawaniem biografii drohobyckiego artysty. Najpierw więc o miejscu. O prowincji. Bez wątpienia w całości poddanej mitowi Kresów, ciągle żywemu mimo upływu czasu i pokoleń. Prowincja, która znaczy wiele na zasadzie genius loci. Trochę to dzisiaj zapomniane określenie. Warto je przypomnieć, bo w naszej kulturze ciągle niebywale ważne. Pozytywnie obciążone. Pewnie tak, choć zapewne jedynie w odniesieniu do miejsc znanych, naznaczonych dobrą literaturą, historią, związanych z biografiami niebagatelnymi. Co prawda trochę ich czasem za dużo (statystycznie), ale miasteczko Schulza i Szelińskiej ma swoje genius loci. Broni się przed wykluczeniem z listy. Ba, mieści się w najwyższej kategorii. A z czego bierze swoją siłę najpierw inspirowania, a dziś pamiętania owo niewielkie prowincjonalne miasto? Agata Tuszyńska w książce "Narzeczona Schulza" przedstawia Drohobycz tak, jak on wyglądał na początku lat trzydziestych XX wieku. Miasto nieduże, prowincjonalne. Z jego blaskami i ciemnymi stronami. A prezentuje z punktu widzenia dziewczyny pisarza i artysty. Bo książkowa narracja to "zwierzenia" kochanki wielkiego człowieka. Wyjątki w takiej relacji to te momenty, które pomagają nam skracać dystans do szybko toczącej się historii, a także te chwile, kiedy poznajemy otoczkę życia autora "Sklepów cynamonwych", gdy tytułowej narzeczonej nie ma już przy nim. Tak, tak nie wytrzymała przy Geniuszu. Była z nim, z grubsza licząc, 50 miesięcy. Została byłą, eks, ale taką, która już nigdy później z nikim się nie związała. Do końca życia - po wojnie w Gdańsku - celebrowała pamięć i uczucie do Bruna. Człowieka, owszem, genialnego, ale obarczonego paroma okropnymi, z punktu widzenia narzeczonej, cechami i skłonnościami. Zupełnie niegotowego na stały, zwykły związek. Zbyt też zakochanego w prowincjonalizmie. Agata Tuszyńska, autorka ceniona, biografistka ważnych i cenionych, a także odkrywczyni własnej, trudnej historii rodzinnej, do książki o Józefie Szelińskiej - Junie - dokłada (nowocześnie) film o swojej wizycie w Drohobyczu - zerknijcie na YT, prezentuje książkę w mediach, np. w radiu, znajduje wydawcę we Francji. Oto przed nami kolejna praca solidnej archiwistki, obdarzonej talentem literackim i jeszcze obdarowanej przez los tym, że strażniczki i strażnicy spuścizny po artystach otwierają przed nią nieotwierane dotąd archiwa domowe, intymne wspomnienia i myśli. Na przykład tak się ma rzecz z bogatymi materiałami o Brunonie Schulzu, które pozostały w spuściźnie po Jerzym Ficowskim. Warto więc popatrzeć na Geniusza z takiego dystansu, a może raczej z takiej bliskości.

Agata Tuszyńska, Narzeczona Schulza. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2015.